Już ponad tydzień od Premiery „Ostatniego zdjęcia”. Codziennie spływają do mnie miłe słowa. Niesamowita radość przeplatana przyspieszonym biciem serducha!

W podzięce i dla zachęty zabieram Was do klasztornej kuchni. Komu burczy w brzuchu, radzę najpierw wziąć kanapkę, a dopiero wrócić do czytania. 🙂

Spotkania Franka z Brydzią należą do moich ulubionych fragmentów. Koniecznie dajcie znać, czy już czytaliście książkę? Niebawem wrócę do Was z ciekawostkami, a teraz zostawiam Was już samych z lekturą.

Rozdział 5

Obudziło mnie słońce. Mocne, jak na tę wczesną porę – świeciło wprost na moje łóżko.
Po wczorajszych wydarzeniach czułem się jak zbity pies. Stwierdziłem, że wrócę do babci jak najszybciej i na pewno wszystko da się wyjaśnić, odkręcić, w końcu już ją mam, już wiem, gdzie jest. – Ta myśl dodała mi otuchy. Zaburczało mi w brzuchu, więc zerwałem się w końcu na równe nogi.

Nic nie dodaje tak energii jak poranne słońce. A nie! Jest coś jeszcze lepszego – kawka Brydziuni.

Uwielbiałem poranki w zakonnej kuchni. Gdy tylko udawało mi się wstać wcześniej, wrzucałem na siebie dres, i meldowałem się przy wielkim kuchennym blacie. Czasem tylko w samej piżamie i kapciach.

Pulchna, jak ją nazywaliśmy, zawsze po porannej mszy i wszystkich modłach świata rozpoczynała rytuał mielenia ziaren kawy drewnianym młynkiem. Tego dnia zwabił mnie na dół zapach pane al cioccolato, włoskiego chleba czekoladowego i orzeszków.

Od słodkich aromatów aż ściskało mnie w brzuchu. Siostra Brygida witała mnie zawsze z uśmiechem.
A ja odwzajemniałem się powitaniem: Buon giorno! Bo widziałem, że sprawia jej to radość.
W pewnym sensie zastępowała mi babcię, może trochę mamę. Nie wiem jak bym się czuł tu bez niej, ale nawet nie chcę o tym myśleć.

To był nasz czas. Najlepsza pora dnia. Zasiadłem pospiesznie przy stole, a ona serwowała nam pyszności. Na dobry początek degustacja orzo, gorącego prażonego jęczmienia. Wyglądem przypomina kakao, a w smaku napój orzechowy. Za tym może aż tak nie przepadałem, ale wiedziałem, że zaraz po tym dostanę zaparzone z najwyższą starannością leciutkie espresso, jeśli oczywiście Klara nas nie nawiedzi. Dopiero by nam dała!
Już pierwsza filiżanka kawowego napoju wywoływała we mnie wiele pozytywnych uczuć.
Zagryzałem pajdą chleba. Niezwykły zapach świeżego pieczywa z nutellą działał pocieszająco i kojąco.
Prawdziwa gra zmysłów smaku i zapachu. Urok tych chwil dopełniały opowieści Brydzi, rodem z Toskanii.

– Krajobraz Toskanii nigdy się nie kończy. Jak nasze życie Francesco! Poranne słońce tak pięknie rozświetla wzgórza. Z okien klasztornego pokoju w Montepulciano, gdzie mieszkałam dawniej, rozpościerał się niesamowity widok. Brakuje mi tych dolin, alejek, zmieniających kolory łąk. Porozrzucane na pagórkach wille z kamienia. – wspominała siostra zakonna z sentymentem, odpalając przy tym piekarnik. – W każdym miasteczku czuć tajemnicę. Wąskie uliczki, poukrywane w ich plątaninie małe starówki. Och Francesco! Jeszcze tam pojedziemy, razem. Zobaczysz, pokażę ci zabytkowe Arezzo, Pienzę, Sienę. Prawdziwe perły architektury. – zauroczona swoimi wspomnieniami przymknęła oczy. – Musisz spróbować serów z owczego mleka i trufli, koniecznie! Najlepszej na świecie oliwy z oliwek… tu takiej nie ma, ta marketowa, niby włoska, a jakoś nie ta… A jakie wina! – poczerwieniała i szybko kończąc temat kulinariów, kontynuowała:
A jakie rześkie powietrze. Oliwne gaje, strzeliste cyprysowe drzewa, tysiące słoneczników. Popołudnia spędzałam w takim leśnym zakątku. – opowiadała mi cały czas Brydzia swoim niskim, nieco zachrypniętym, ale przyjemnie brzmiącym głosem.

– W gaju, jak w raju! – wtrąciłem z pełną buzią, kończyłem bowiem półmisek bagietek z gorgonzolą, które w międzyczasie nałożyła mi siostra.

– Żebyś wiedział! Pewien pielgrzym w podzięce za nocleg zbudował nam tam nawet huśtawkę z opony. – zaczęła chichotać. – To była taka nasza tajemnica, cieszyłyśmy się jak dzieci.

– Ta oliwa jest całkiem smaczna – wtrąciłem polewając sobie ostatnią kanapkę, choć zawsze byłem poprawiany, że to bruschetta.

– Ha! Bo to moja buteleczka, przysłał mi ją poczciwy brat Luigi Ranioli z Sansepolcro. – wspomniała zamyślona Brydka, formując bardzo zręcznie i szybko podłużne kluseczki, jej własnego pomysłu.

Ręką, całą w mące, pogłaskała mnie po głowie jak baranka bożego. Nie znosiłem, gdy to robiła, ale z sympatii do niej nie sprzeciwiałem się. Nie znałem drugiej osoby na świecie, tak pogodnej, jak ona. „Rogal” nie schodził jej z twarzy. Pozytywnie nastawiona do wszystkich, mówiła szybko i dużo. Przez to mogła wydawać się komuś nieco niedbała i roztrzepana, ale te jej słabości i niedociągnięcia, rekompensowała wszystkim, jej wielka, nieskrywana radość życia i życzliwość. Niesamowite, jak rozmowa z nią wyzwalała w człowieku energię i chęć dokonywania zmian.


Nasza Pulchna, wiecznie rozpromieniona, umorusana jedzeniem, jak dziecko. Brydzia prawie zawsze zakładała fartuch kuchenny na habit i kiedyś nawet zapomniała go zdjąć, na czas wizyty samego biskupa. Ale mieliśmy ubaw przez miesiąc! Oczywiście poza siostrą przełożoną.

Sama Brydka też ma do siebie duży dystans, więc krępujące sytuacje rozładowuje zawsze śmiechem.
Jestem wdzięczny, że mogę przy niej dorastać. No dobra, o to jedzenie też chodzi.


– Gdy opuszczę sierociniec będę gruby jak hipopotam!

– Będziesz dożywiony Francesco. Jak mawiają Włosi, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! – dodała siostra uśmiechając się szeroko.

Bieżące recenzje udostępniam na Instagramie. Książka dostępna jest m.in. na stronie Empik, Zaczytani, Świat Książki.

Related Post

Podziel się